Zaznacz stronę

Coś mnie dzisiaj gryzie w środku. Może gdyby pogoda była inna, gdyby wakacje dopiero się zaczynały, a lato było w pełni, może gdybym była w innej sytuacji, niż jestem dzisiaj, gdybym poszła na spacer, zjadła lody czy wiedziała, że w Ziemię ma uderzyć meteoryt, to może nie byłoby tak źle. Ale nie jestem w stanie się za nic zabrać. Zaczął się właśnie wrzesień, czas największej melancholii i zmian, trzeba będzie się ogarnąć, zebrać manatki, ruszyć do przodu i zapomnieć o siedzeniu do późna na rzecz wczesnego wstawania. Tyle rzeczy mnie czeka w najbliższym czasie. Ja też wciąż na coś czekam, tylko cholera nie wiem na co.

Nienawidzę tego momentu czekania, chwilowej niepewności. Ostatnio pomyślałam, że czas strasznie wolno mi leci, mogłabym mieć już wszystko za sobą- skończyć szkołę, wybrać studia, znaleźć pracę, mieć rodzinę, przejść na emeryturę i w końcu zacząć robić to, co bym chciała. Już, niech to się stanie, byle mieć to z głowy, szybciej, niech minie to, co nieprzyjemne. To brzmi bardzo dziwnie, bardzo bardzo nawet, ale czasem chciałabym już przynajmniej wiedzieć, co się stanie. Mieć wszystko zaplanowane, przygotowane, mieć świadomość tego, co robię, działać w określonym kierunku, przewidywać możliwe sytuacje i ewentualnie je zatrzymywać.

Ach, tak bardzo wierci mnie dziś ta nieświadomość, niepewność jutra, siebie, swoich uczuć, przyszłości, ludzi, świata, życia. Tak bardzo się tego boję. Czas rozlewa mi się teraz, jak zegary na obrazie Dalego, płynie wolno, jakby chciał, a nie mógł, a ja świruję, bo leci z szybkością, z jaką zwlekam się rano z łóżka. No, już się zaczęło. Mała jesienna depresja.

Salvador Dali, „Trwałość pamięci”, 1931r.

Mimo że patrząc na „Trwałość pamięci”, czuję, że czas jeszcze bardziej się zatrzymuje, uświadamiam sobie też coś zupełnie innego, całkowicie przeciwnego. Powoli dochodzi do mnie, jak nietrwałe jest życie, jak przelatuje między palcami, mija szybko, choć trwa długo, nie czeka na nas, zmienia się, leci, pędzi, biegnie, ciągle do przodu. A ja staram się je dogonić, bez skutku, za to z frustracją pozostającą po oczywistej porażce. Nagle wiem, że nie ważne jak będę się bała nadejścia czegoś, to coś i tak minie, a potem rozpłynie się w mojej pamięci, aż w końcu nie będę prawie w ogóle tego pamiętać. Przesiąka mnie pozorny spokój obrazu wielkiego artysty, któremu różne rzeczy siedziały w głowie, być może dokładnie takie jak moje.

I patrząc tak na Dalego w ten chłodny wieczór, z kubkiem mojej ulubionej herbaty w dłoni, idąc takim tokiem myślenia, uspokajam się. I nie chce już się więcej bać, nie chcę się spieszyć, gonić życia, uciekać przed przyszłością i tym co nadejdzie. I znajduję siłę w pozornie zwykłych zegarach na tle kalifornijskiej zatoki, ulubionego miejsca artysty, w tej niezapełnionej przestrzeni, kolorach, ujęciu i ukrytym przekazie, który tak naprawdę mogę wykreować jak tylko chcę. A wykreowałam go tak, że jest mi teraz lepiej. Uśmiecham się pod nosem.

Kolejny powód by kochać sztukę.