Wpis powstał we współpracy z Magazynem „Marchand”
Proszę Państwa, oto sytuacja: Kowalski powoli, ale sukcesywnie, zbliża się do galerii sztuki! Zdarzenie to jest wyjątkowo nietypowe. Bo jak to tak można w ogóle z własnej woli chcieć poświęcić czas na patrzenie w płótna, na szukanie sensu w pociągnięciach farby, skoro nawet w życiu tak często nie da się go znaleźć? Okazuje się jednak, że można, a Kowalski w ten świąteczny dzień, który trzeba zapisać w kalendarzu, postanowił dołączyć do owego grona szczęśliwców, którzy cieszą się na widok kawałka papieru umorusanego farbką, stworzonego przez człowieka zwanego przez swych fanów Artystą.
W miarę jednak zbliżania się do drzwi galerii, przychodzi kolejny, trudny co nie miara, etap podjętej dziś decyzji – Kowalskiego zaczynają dręczyć pytania i bezczelne myśli, które nasilają się w nim z każdym kolejnym krokiem. Czy na pewno będzie w stanie odnaleźć się w tym „elitarnym” gronie miłośników sztuki, którzy wędrują po galerii prowadząc wyrafinowane konwersacje z kieliszkiem czerwonego wina w dłoni? Czy będzie potrafił coś powiedzieć? A co jeśli nic nie zauważy, więc nic nie poczuje, więc nic nie powie, więc się zbłaźni, wyleci, wszyscy go zapamiętają, może ktoś mu zrobi zdjęcie… Oooo nieee! Na dodatek Los chciał, żeby Kowalski zobaczył samego siebie w witrynce jednego ze sklepów po drodze i automatycznie zwątpił w estetykę swojego galeryjnego ubioru (czy na pewno bez krawata tak wypada?). Ale, ale, proszę Państwa! Kowalski to mądry człowiek. On wie (a przynajmniej tak sobie mówi), że te wszystkie myśli nie mają sensu! Bierze głęboki oddech i ponownie obiera cel, ale wątpliwości wracają. Walczy z nimi, jeszcze próbuje… już by nie chciał, ale wciąż… jeszcze…
I stanął. Zatrzymał się dosłownie 3 metry od drzwi, gwałtownie i niespodziewanie, jakby głową uderzył w niewidzialny mur. Czy zawsze tam był? Czy mógł go przewidzieć? Jaki sposób znaleźli inni, żeby go obejść? Jakiś być musi, ale Kowalski nie ma już chyba dzisiaj siły na sztukę. Czuje się niezbyt mądry. Za mało wartościowy. Za mało odpowiedni. Rusza więc znowu do przodu, udając że przechodził tylko obok, a samą galerię, jakby odpychany wielkim magnesem, omija szerokim łukiem…
Co to, jak to, gdzie to i kiedy to się stało, że sztuka stała się czymś, czego człowiek się boi?
Wieść niesie, że wszystko zaczęło się dawno, dawno temu, kiedy to wraz z postępem cywilizacji i umiejętnością dłubania człowieka w nosie, zaczęła się rozwijać również sztuka. Mało kto potrzebował od niej wtedy pociechy dla ducha, więc u ludzi pierwotnych służyła uprawianiu magii i pomagała osłabiać biegające gdzieś daleko jedzonko np. bizona namalowanego w jaskini, który jak dostał dzidą to, według założeń, biegać przestawał (wiecie, taka pierwsza wersja laleczki voodoo). Potem przyszła era pomników, które pokazywały, że Cezar to był kurczę ziom, i świątyń, mających oddawać cześć bogom, żeby to przypadkiem się nie rozzłościł Zeus i nie rozwalił piorunami całych Aten.
Mimo, że dopiero później zaczęła gościć na królewskich dworach, a władca bez nadwornego artysty od razu był totalnie „passé!”, sztuka prawie od zawsze była czymś ekskluzywnym, wielkim i przeznaczonym tylko dla ludzi z wyższych sfer. No i tu zaczynają się nasze schody. Mimo że żyjemy w czasach, kiedy za nadrzędny cel przyjęliśmy sobie łamanie wszystkich stereotypów to ze sztuką nam jeszcze nie wyszło. Niby ma być łatwiejsza w odbiorze, bo zredukowana do gry kolorów i prostych kształtów, a staje się czasem frustrującą zagadką nie do rozwiązania nawet dla najbardziej zaangażowanych. Niby jest dostępna, ale jednak wciąż zamknięta w sztucznie wykreowanych pałacach, przy często zbędnej otoczce ekskluzywności i dziwnego nadęcia. Niby chce przekazać więcej emocji, a staje się bezwyrazowcem, którego pustka staje się ciężka i obezwładnia bez pytania. Mąci, w głowach miesza, onieśmiela i zniechęca. A ludzie bardzo nie lubią, jak coś ich pokonuje. A już szczególnie wtedy, kiedy robi to sztuka.
Może się Państwo na mnie teraz obrażą. Może uderzę w Państwa czuły punkt, wywołam oburzenie i niesmak. Ale od zawsze, jak pojawia się w moim życiu tego rodzaju problem, śmiem twierdzić, że jego źródło leży tylko i wyłącznie w człowieku. W Pani i w Panu, we mnie i w tobie, w nas i w nich. Bo każde mniejsze czy większe piekło, które sobie zgotowaliśmy wynika z tego, że jesteśmy tylko ludźmi, którzy błądzą, błądzą strasznie, bo nie wiedzą, dokąd idą, mimo że idą już tyle tysięcy lat. I błąd jest w Państwu, bo zawsze znajdzie się dla Was jakaś wymówka, żeby nie spróbować poszukać własnej sztuki. Błąd jest w nas, ludziach ze sztuką związanych, bo nie zawsze rozumiemy Wasze potrzeby, nie potrafimy dobrze wytłumaczyć, skutecznie zachęcić i, choć nie chcemy, sprawiamy wrażenie jakiejś innej rasy ludzi, zachowujących się w niezidentyfikowany sposób (może to ta farba coś w sobie ma). Błąd jest w krytykach i marszandach, bo wyższy rynek sztuki, który widzimy w TV, opiera się na sprzedaży idei, a nie dzieła.
Między innymi dlatego właśnie Kowalski, tak naprawdę zanim jeszcze udało mu się podjąć stosowną walkę i próbę przetrwania w straszliwym świecie ludzi wszystkoczułych i nadwrażliwych, spuścił tylko pokornie głowę i ruszył w drogę powrotną do domu.
Proszę Państwa, chcę tylko na koniec zaznaczyć, że przed ŻADNĄ galerią nie ma kamiennych murów, kolczastych drutów, rowów na 10 metrów głębokich, psów tropiących ani też skanerów wyglądu czy testów wiedzy. Warto o tym pamiętać, podczas poszukiwań swojej ostoi w codziennych trudach. Sztuka może nie jest nam potrzebna do przetrwania, ale fajnie jest ją mieć przy boku, żeby nadawała przetrwaniu wartości. Tak więc żeby uniknąć kolejnych Kowalskich, przedstawię Państwu parę zachęcających galeryjnych faktów. Na wystawę przychodzimy w swetrach, sukienkach, T-shirtach a nawet, jak dopisuje pogoda, w krótkich spodenkach (!). No dobra, pijemy w sumie wino, ale uwierzcie, wcale się od niego nie robi poważniej. Rozmawiamy o życiu i o śmierci, o dietach odmładzających i tych, od których można przytyć. Wspominamy dawne czasy, dzieląc się przy tym planami na przyszłość. I z każdym kolejnym spotkaniem dowiadujemy się czegoś nowego nie tyle o innych, jak o samych sobie. Bo wyrywając się na chwilę z tego całego pośpiechu, w którym jesteśmy na co dzień, dochodzimy do pięknego wniosku, że wszystkie granice, które sobie stawiamy, istnieją tylko i wyłącznie w naszych głowach.