Wpis powstał w ramach współpracy z magazynem Marchand
Zawsze lubiłam się gubić. To jakiś taki dziwny zwyczaj, który uchował się gdzieś we mnie od dzieciństwa, wymyślona zabawa zapewniająca fascynującą dawkę adrenaliny. Skręcenie w złą stronę zawsze kojarzyło się z nową przygodą, mogłam tak łazić i błąkać się bez końca w każdej przestrzeni, bez względu na to, czy mówimy o wąskich uliczkach, mieszkaniu znajomych, galerii sztuki czy mojej własnej głowie. Po prostu zaglądanie w zakamarki (te trudno dostępne w szczególności) przynosi najwięcej frajdy i z jakichś dziwnych powodów pozwala też zupełnie inaczej spojrzeć na całokształt, dostrzec nieznane strony wszechświata, który z czasem wydaje się być dla niektórych… nudny. Nudny? Ciężko mi było uwierzyć, że coś tak złożonego i niewyjaśnionego jak świat, w którym z nieznanych powodów żyjemy, może stać się czymś nudnym! Ale sama na sobie poczułam, że z biegiem czasu potrzeba coraz więcej odwagi, by odkrywać go na nowo. Bo im dalej do przodu, tym ciężej się poruszać w ruchomych piaskach braku czasu, nawału obowiązków i codziennych problemów. Życie nas trochę przygniata, prawda? Brakuje w nim czasu na zachwyt.
Ale załóżmy przez chwilę, że zdejmujesz z siebie ciężar wszystkich oczekiwań tego świata. Połamane okulary codzienności rzucasz gdzieś w kąt i znajdujesz odrobinę odwagi, by się najzwyczajniej w świecie trochę zgubić i przyjrzeć się wszystkiemu wokół jakby pierwszy raz. Popatrz jak ułożyłeś książki, kiedy zdecydowałeś się ostatnio posprzątać. Jaki piękny wzór jest na tej porcelanie od babci, z której codziennie jesz obiad albo jak ciekawie zaprojektowane jest właściwie twoje mieszkanie. Wyjdź na zewnątrz, rozejrzyj się po mieście, powiedz mi, ile naliczyłeś murali, schyl głowę i spójrz na chodnik jak na starożytną mozaikę, nasłuchując jednocześnie dźwięków ulicznej muzyki. Szukaj okruchów sztuki, form małych i zapominanych, rozrzuconych po wszystkich miejscach, do których dotarła ludzka wyobraźnia.
I pomyśl, jak wiele jest jeszcze do odkrycia.
Od dziecka byliśmy uczeni tego, że sztuka to to, co wisi na ścianie, jest ładnie oprawione, wykonane przez kogoś o bardzo znanym nazwisku (które my też koniecznie musimy znać), bardzo stare albo szalenie nowe, chodzące na aukcjach za miliony dolarów. Nie mam pojęcia, kto wymyślił te bzdury, ale sztuka nie jest czymś, co daje się zamknąć w jakichkolwiek ramach, a właściwie wszystko, co tworzy człowiek w swoich codziennych małych kreatywnych procesach ma w sobie pierwiastek sztuki. Te małe dzieła, które mniej lub bardziej świadomie potrafimy tworzyć, to symbole naszego życia, miliony historii zapisanych w tysiącach miejsc. Tylko jak często jesteśmy na tyle świadomymi obserwatorami rzeczywistości, że jesteśmy w stanie dostrzec piękno naszych małych arcydzieł?
Sztuka tworzy przestrzeń, a sztukę tworzą ludzie. To od nas zależy w jakim środowisku będziemy żyć, czy coś w nie od siebie włożymy czy zostawimy bez zmian. Budynki, parki, przedmioty, ściany, chodnik pod naszymi nogami i dachy nad głowami – one opowiadają historie żyjących między nimi ludzi. Wszystko dookoła jest pustym płótnem, które tylko czeka na nasz pierwszy ruch.
W Brighton ludzie robią masę małych ruchów. Kiedy pierwszy raz przyjechałam do tego nadmorskiego miasteczka na południu Anglii, miałam wrażenie, że właściwie nie ma tu już miejsca na więcej historii – na każdym kroku słyszysz muzykę, widzisz kolorowe budynki, murale, małe rzeźby, estetyczne witrynki sklepowe. A jednak za każdym razem kiedy wybieram się na kolejny spacer, skręcam w inną stronę i zawsze, ale to zawsze znajduję coś, o czym nawet nie pomyślałam przechodząc ostatnim razem po drugiej stronie tego samego budynku.
Myślę, że dużo moglibyśmy się nauczyć od tego miasta. Jest zdecydowanie inne niż Białystok i wszystko co do tej pory widziałam w Polsce i za granicą. Zmiana perspektywy i otwarcie głowy pozwoliło mieszkańcom stworzyć przestrzeń, która dosłownie wibruje o każdej porze dnia i nocy, zachwyca kolorami, kreatywnością i masą, ale to masą artystycznych okruchów, których nie sposób nie zauważyć. Namalowany na skrzynce elektrycznej pies Jake z „Pora na przygodę!”, mural poświęcony pracownikom tutejszej służby zdrowia, domki pomalowane na różnorodne kolory, kamienne kościoły sąsiadujące z nowoczesnymi budynkami, nadmorska altanka, w której co wieczór gra inny początkujący artysta i rzeźba pączka, która po głębszej analizie okazuje się być mapą świata. A najpiękniejszą rzeczą jest fakt, że cały proces artystyczny dzieje się na naszych oczach. Kiedy po tygodniu pojechałam drugi raz do tego samego sklepu, na ścianie budynku naprzeciwko pojawił się nadmorski mural. Nawet udało mi się porozmawiać z artystką, która na moich oczach malowała delfiny na ścianie lokalnego przedszkola.
W sztuce chodzi o podejmowanie inicjatyw i dostrzeganie możliwości. Bo nawet autobus, który pozornie jest tylko autobusem, przy odrobinie odwagi zostaje ozdobiony przez pracowników komunikacji miejskiej w różne wzory sprawiając, że codzienność nabiera nowego charakteru. I aż się przyjemnie jedzie do pracy.
Takich smaczków jest mnóstwo, a zawsze można stworzyć jeszcze więcej. To w jakiej przestrzeni funkcjonujemy na co dzień i jak kreujemy ją swoimi małymi akcjami, dużo mówi o nas samych. Raz na jakiś czas fajnie jest zgubić się w tym wszystkim, by móc odnaleźć miejsca i dostrzec możliwości, które wciąż czekają na nowe, ekscytujące pomysły. Jesteśmy malarzami swojej rzeczywistości. Sztuki w okruchach jest wiele. Pytanie tylko, czy jesteśmy w stanie docenić jej obecność?