Nie spodziewałam się, że włączając radio w poniedziałkowy wieczór, znów usłyszę Twoje imię. Tak dawno się przecież nie widziałyśmy! Włączyłam telewizor chcąc zobaczyć, co u Ciebie słychać, zatracić się w widoku misternie wykonanych maswerków i choć przez chwilę znów poczuć tę dumę, której zawsze jesteś pełna. A raczej byłaś. Bo pomarańczowy blask, w którym tego wieczoru spowite były Twoje gotyckie mury, nie był wcale promieniami zachodzącego, kwietniowego słońca. Stałaś tam bezsilna patrząc na Paryż, który zdezorientowany tą nagłą sytuacją, nie przewidywaną w żadnym scenariuszu, nie potrafił wyciągnąć Cię z płomieni ognia, powoli i bezlitośnie trawiących Cię całą.
Z tego wszystkiego zrobiło mi się trochę słabo, zimy dreszcz przeszył moje ciało i owinięta kocem usiadłam na kanapie przed telewizorem. Pustym wzrokiem gapiłam się w ekran, nie wierząc temu, co widzą moje oczy, nie wierząc, że ktoś mógł do czegoś takiego dopuścić. Gdzieś w duchu szeptałam sobie, że jeśli to przez niedopałek papierosa czy ogólną głupotę jednego z pracowników, to już więcej nie uwierzę w ludzkość. Wraz ze spadającą iglicą po policzku spłynęła mi łza. Złamała się jak ołówek. Ot, tyle z renowacji by było.
Jednak im dłużej tak na to patrzyłam, tym bardziej obojętniałam, a serce wracało do normalnego rytmu. Płomienie były coraz większe, zniszczenia nie do opisania, panika rosła, a prezydent gadał tylko, że w ciągu pięciu lat katedra znów będzie tak samo wyglądała (a ja jestem królową angielską). Patrzyłam jak symbol francuskiego gotyku zapada się stopniowo i od tej chwili będzie niedostępny przez kilkadziesiąt lat. Serce bolało, jakbym straciła bliskiego przyjaciela, a ja nic nie mogłam zrobić. Dzieje się i tyle. Tysiące kilometrów stąd, całkowicie poza moim zasięgiem.
Jaki człowiek czuje się wtedy mały.
Fajnie, że w dwa dni znalazło się tyle milionów na odbudowę katedry Notre Dame. Szkoda tylko, że musiała się spalić, żeby nagle się pojawiły, bo kiedy powoli rozpadała się ze starości, jakoś nie istniały. Dobrze, że płaczemy nad tą stratą religii, kultury i sztuki, bo bez wątpienia jest wielka i zapisze się na kartach historii. Ale moglibyśmy czasem zatrzymać się i spojrzeć dookoła na to, co piękne, a szybko niszczeje. Na sztukę, zabytki, emocje i ludzi. Docenić póki jest, nie czekając, aż nagle i z wielkim hukiem zniknie.
Przeszło mi przez myśl, że takie rzeczy będą się dziać cały czas. Zawsze będziemy coś tracić i odzyskiwać, próbować odbudować i naprawiać, bez znaczenia czy będzie to zabytek czy zaufanie. Bo wszystko się kiedyś kończy, nie? Ludzie odchodzą, rzeczy się niszczą, a my wrócimy kiedyś do miejsc, które od dawna nie będą już istnieć. Może z czasem nauczymy się nie odkładać życia na później. Marzyć, rozmawiać i kochać tu i teraz, nie mówiąc, że kiedyś będzie na to czas. Bo może nie być.