Rozłożyłam wszystko na podłodze. Książki otwarte na stronach z moimi ulubionymi obrazami. Kartki z wiedzą, która była niezastąpiona przy tych wszystkich konkursach, w których brałam udział. Stare rysunki. Nowe rysunki. Odręczne notatki, których sama czasem nie rozczytam. Parę szkiców, trochę bazgrołów. Niezdefiniowane kompozycje. Nowe pędzle postawione pod ścianą, mimo że mama tyle razy chowała je do szafki. Nie wiem czemu. Po prostu lubię mieć je na widoku.
W kącie stoi sztaluga, nosząca ślady wielu nieudanych malarskich prób. Tak dawno nieruszana, cierpliwie czeka na mój kolejny przypływ weny i wolnego czasu (miejmy nadzieję, że jedno i drugie w końcu przyjdzie). Nuty i akordy położone na niej jak na pulpicie od pianina. Obok stroik do gitary. Nie wiem, skąd się tam wziął.
Przede wszystkim wszędzie leżą książki. Gombrich, Osińska, Białostocki, Bell, biografie, tematyczne, albumy. Coś o symbolice. Jedna cała po angielsku. Słownik terminologiczny sztuk pięknych! Te wydanie, wykopane spośród stosów książek w antykwariacie, pamięta czasy jeszcze sprzed stanu wojennego. Nie rozłożyłam ich tak celowo. Po prostu wszędzie są książki. Wszystkie o sztuce. Kocham je otwierać na przypadkowych stronach i czytać poszczególne historie, zamykać i otwierać w innym miejscu. Nie ważne czy trafię na starożytność czy całkowitą nowoczesność, zawsze coś jest w tych opowieściach, co nie pozwala przeczytać jedynie fragmentu. Minimum dłuższy akapit. Albo rozdział. Ewentualnie trzy.
Kocham je czytać, przeglądać, podziwiać, mieć pod ręką. Kontemplować sam fakt, że są.
W tle leci muzyka. Jaka? Och, każdy zawsze pyta. Od Yirumy i Chopina przez Red Hot Chilli Peppers, Linkin Park i mojego ukochanego Sheerana, zahaczając o piosenki z Disneya aż po Biebera. Wszystko, co usłyszałam, co pod jakimś względem trafiło do mnie, czy to przez genialny tekst czy chwytliwą muzykę, albo po prostu przywołuje wspomnienia. Tych ostatnich jest najwięcej. Leci piosenka i pamiętam tamtą jedną sytuację, w której leciała. Każdą myśl i ruch. Śmiech. Zapach. Strach. Oczy. Ciepło łez na policzkach. Niektórych utworów przez to nienawidzę.
Siedzę w tym moim artystycznym nieładzie. Mała, pośród wiedzy, świata, który jest dla mnie najlepszym miejscem. Mogę tak siedzieć zawsze. Godzinami. Zgłębiać tajemnice. Tworzyć. Odkrywać nowe rzeczy. Cieszyć się z trafności własnych obserwacji, zdobytej wiedzy. Z wewnętrznej ciszy. Lubię tak siedzieć. Zamknąć się w pokoju, jakby reszta świata nie istniała. Wśród mojej sztuki i mojej muzyki w tle. Cieszyć się, że jest coś, co mogę nazwać „moim”, w czym czuję się dobrze i w co mogę uciec w złe dni. Wspaniałe uczucie.
Kocham to.
Miałam takie szczęście, że nie szukałam długo. Znalazłam świat, który był dla mnie stworzony. Dla którego Ja byłam stworzona. Świat, do którego mogę przybyć po wielkiej burzy i zaszyć się jak w bezpiecznej przystani. Jak go znalazłam? Miałam odwagę, żeby szukać. Próbowałam, ćwiczyłam, uczyłam się różnych rzeczy. Czego to ja nie robiłam! Szukałam i znalazłam. I teraz jestem szczęśliwa. Kocham momenty, w których na samą myśl o sztuce serce zaczyna mi walić, a oczy błyszczą radością. Każdy ma gdzieś na świecie coś takiego. Coś, co pewnego dnia będzie mógł nazwać „swoim”. Najważniejszą rzeczą jest mieć odwagę, żeby szukać.
Życzę Wam, abyście mieli odwagę i siłę szukać do momentu, aż znajdziecie swoją bezpieczną przystań.