Drogi Mikołaju,
mimo że mama woli, kiedy list do Ciebie wkładam do skarpety, zamiast wieszać go na lodówce, jak mam w zwyczaju robić, Święta nie będą Świętami, jeśli go nie napiszę. To taki mój mały bzik. Paradoks polega na tym, że im starsza jestem, tym bardziej chcę wierzyć, że istniejesz, że przyniesiesz mi to, o co poproszę Cię w liście, zawsze tak starannie pisanym kolorowymi mazakami i ozdabianym toną brokatu. I choć jestem już dużą dziewczynką, a na moim koncie znajdzie się parę zdarzeń, za które prawdopodobnie zasługuję na rózgę, w tym roku też, choć późno, siadam i piszę do Ciebie, szczęśliwa i podekscytowana, jak małe dziecko pełne nadziei, że dzięki kawałkowi uroczo zabazgranej kartki, w Wigilię znajdzie pod choinką swoją wymarzoną zabawkę. Problem w tym, że teraz moje życzenia są jednocześnie mniej i bardziej wymagające niż słodziutki, puszysty różowy jednorożec (którego właściwie wciąż nie dostałam).
Dziwny jest moment, w którym dochodzisz do wniosku, że wcale nie czekasz na wielkie kolorowe kartony zostawione pod świątecznym drzewkiem. Lalki mnie już nie cieszą, nie potrzebuję drogiej biżuterii, od książek uginają się półki, a farby i płótna mogę kupić w każdym momencie. Ciuchy mam. Słuchawki mam. Pieniądze, choć bym nie pogardziła, szczęścia nie dają. Nawet nie proszę w tym roku o śnieg. No dobra, to co ty Kama wymyśliłaś!?
Chciałabym, Drogi Mikołaju, każdego dnia potrafić znaleźć siłę na wstanie z łóżka, koniecznie nogą prawą, aby zarażać innych dobrym humorem i dawać im uśmiech. Żebym każdym swoim gestem inspirowała ludzi, zmieniała ich życie i potrafiła dać im siebie.
Proszę Cię o wiarę. W siebie, Ciebie, ludzi, marzenia, cuda, miłość, magię, Hogwart, Zająca Wielkanocnego i w idealny świat, wykreowany gdzieś w mojej głowie, tak piękny, że wręcz niemożliwy. O taką wiarę dziecka, najmocniejszą ze wszystkich, dzięki której spełniają się życzenia, a małe rzeczy stają się źródłem szczerej radości, jak widok pierwszej gwiazdki w Wigilię. Żeby te dziecko, które gdzieś we mnie siedzi, pomogło mi stawać się codziennie lepszą wersją samej siebie.
Żebym zawsze wiedziała, co jest dla mnie dobre, którą drogą pójść, aby być szczęśliwą. Żebym potrafiła się odnaleźć w tym wielkim świecie, tak samo strasznym jak fascynującym, wciąż przyciągającym mnie swoją tajemniczością. Żebym nie bała się jutra i patrzyła z uśmiechem w przyszłość, pamiętała o przeszłości, a żyła teraźniejszością.
Żebym miała siłę, odkryć wszystkie zagadki wszechświata.
Chciałabym nie bać się siebie i zrozumieć innych, zachować starych przyjaciół i poznawać nowych. Chciałabym nigdy nie stracić tego mojego Kogoś, przy kim czuję się tak dobrze i swobodnie, mogę śmiać się, tańczyć, śpiewać… mogę być sobą. Chciałabym żeby ten Ktoś wiedział, że znaczy dla mnie bardzo wiele i umieć mu to pokazać.
A szczególnie proszę Cię, Mikołaju, o zdrowie. Żebym nie musiała w Święta kursować między domem a szpitalem, miejscem, którego nie trawię bardziej niż cmentarza czy więzienia. Żeby nie zostało barszczu, wszystkie talerze były brudne, żebym z każdym mogła podzielić się opłatkiem i powiedzieć, jak co roku, „Wesołych Świąt”. Żebym mogła usiąść w Wigilię przy kominku i uśmiechnąć się pod nosem, zmęczona po całym dniu roboty, myśląc o uśmiechach na twarzach moich gości, wesołych rozmowach i uczuciu tego szczególnego ciepła, które czuje się tylko w ten jeden zimowy wieczór. Proszę Cię, żeby przy stole byli wszyscy, których kocham.
I chciałabym, Drogi Mikołaju, nigdy nie stracić nadziei, dzięki której napisałam ten list i która pozwala mi zawsze iść do przodu, mimo wszystko.
Kama
P.S. Na tego różowego jednorożca będę czekać!