Pada śnieg. Jest dosłownie wszędzie. Dostał się za mój kołnierz i nieproszony wpadł do butów. Ciężko mi się idzie po nieodśnieżonym chodniku z nieznośną myślą z tyłu głowy, że za chwilę mogę się wywrócić, może się coś stać, a zanim dotrę do domu, stracę czucie w palcach stóp i dłoni. Szybko ostatnio wpadam w panikę, przez większość czasu błądząc gdzieś po labiryntach moich myśli, co odcina mnie na tyle skutecznie od świata, że nie do końca wiem, co było naprawdę, a co sobie wymyśliłam. A ten spacer? Nie jestem pewna czy śnię, czy wiatr rzeczywiście co raz unosi w górę delikatne płatki, zaburzając jedność krajobrazu, ale tworząc przy tym niezwykle harmonijny chaos ruchów i kształtów. Urzeka mnie ten widok. Jednak z każdym jego podmuchem mam wrażenie, że to ja się rozpadam. Jestem jak śnieg, ale jest zbyt zimno, żeby ulepić ze mnie bałwana, poskładać i uporządkować, aby utworzyć jedną całość.
Drażni mnie wszystko bardzo. Drażnią mnie dźwięki, wszystkie obce odgłosy i cisza przeszywająca mnie na wskroś. Drażni mnie czas, którego nie mogę zatrzymać, ludzie, którzy dają nadzieję i zawodzą, wiara, która zdecydowanie za szybko odchodzi, jeszcze przed tym jak zdąży zagnieździć się w mojej głowie. Cieszę się, ale nie w pełni, łzy płynął po policzkach, a jednak nadal coś we mnie zostaje, czuję się sama, nie mogąc tej samotności nigdzie znaleźć. Nie chcę być tu, ale nie chcę też tam, moje serce wariuje, słowa nie układają się w całość, a mnie frustruje fakt mojego sfrustrowania i powoli klarująca się świadomość, że na tym świecie nie za wiele mogę kontrolować.
Czuję się w tym wszystkim taka mała.
Choć boję się pustki, to ta obecna na obrazach Esy Riippy wydaje się spajać moje rozrzucone na wszystkie strony myśli. Uspokajam się znacznie patrząc na niekończące się krajobrazy, przez jego na wpół zakryte okna. Lubię z ukrycia na wszystko zerkać, widzieć, pozostając niewidzialną. Lubię to, że zostaje mi zawsze jakaś odrobina tajemnicy, że wciąż nie wszystko odkryłam, ale będę mogła to kiedyś zrobić. Że ta wielkość świata i moja drobność, choć mnie przerażają i każą chować się jak najdalej od ewentualnego niebezpieczeństwa, jednocześnie dają motywację, rozwijają, a myśl, że o czymś jeszcze nie wiem, nie pozwala porzucić poszukiwań.
Odzyskuję wiarę w to, że świat nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Mogę próbować go uwiecznić, zamknąć w małych przestrzeniach, zapisać, namalować i zinterpretować po swojemu, a jednak z każdym spojrzeniem będzie inny, zupełnie nowy, jakbym nigdy wcześniej nie widziała go na oczy. Mogę go odtwarzać i odtwarzać, w kółko i w kółko, ale on nigdy mi się nie znudzi. Czuję, że cierpliwie na mnie czeka, daje dyskretne wskazówki i drobne zachęty. To wszystko może być moje, tylko muszę znaleźć odwagę, żeby wyciągnąć rękę.
Wiem jednak, że kiedyś to wszystko przeminie. Gryzie mnie ta myśl, że któregoś dnia wrócę do miejsc, których już nie ma, zanikną, zarosną, ulegną rozproszeniu. Niewygodnie mi ze świadomością stale zmieniającej się wieczności, bo świat dąży do chaosu, z którego powstał, a ja, choć jestem jak ziarenko piasku w całej jego historii, też doświadczę bólu zmian i nieistnienia. Są miejsca i chwile, do których tak bardzo chciałabym wrócić, ale z różnych przyczyn mogę to zrobić tylko w mojej głowie, wspomnieniach. Dlatego tak bardzo je pielęgnuję. Muszą mi wystarczyć. Nawet jeśli pamiętam tylko to, co tak naprawdę nigdy się nie wydarzyło.
Czy ludzie myślą czasem w ten sposób o sobie? Że w rzeczywistości są tylko małymi okruszkami dryfującymi gdzieś w nieskończonej przestrzeni wszechświata. Rozpraszają się i łączą, tworzą konstelacje albo, niczym czarne dziury, niszczą wszystko co napotkają na swojej drodze, a potem znikają, zanim zdążą dojść ze światem do porozumienia. Może im się wydawać, że nic nie znaczą, że ich działania i każda podjęta decyzja nie ma większego znaczenia. Ale nie są tutaj sami. Ja nie jestem sama.
I choć śnieg nadal z baletową gracją poddaje się podmuchom zimnego wiatru, ja znowu czuję w środku znajome ciepło spokoju. Jeszcze trochę i będę mogła ulepić z niego bałwana, a może nawet zniknie całkowicie. I nawet jeśli niedługo znowu wróci, ja już wiem, jak się poskładać, jak znowu znaleźć siebie. Wiem, że ze sztuką nie jestem sama.
~~~~
Esa Riippa to fiński grafik, który nawet teraz, w sędziwym wieku 72 lat, tworzy, ma swoje wystawy i przekazuje swoją wiedzę młodemu pokoleniu artystów z Finlandii. Choć wszystkie te akwatinty nie przekraczają wielkością kartki A3, bije z nich ogromny spokój i coś, co chwyta za serce, nie pozwalając oderwać od siebie wzroku. Inspirowane widokami z rodzinnej ziemi artysty, kojarzonej z chłodem i wiecznym śniegiem, potrafią jednak wzbudzić w odbiorcy ciepło. Jest w nich dokładność i wielkie serce, które artysta w nie włożył, tworząc z nich prawdziwe dzieła sztuki.
Więcej prac Esy Riippy można zobaczyć tutaj.
*Polskie tłumaczenie tytułów może nie być całkowicie poprawne. Zrobiłam to, aby rozjaśniły trochę sytuację ukazaną na obrazie.