Pierniczki? Od dwóch tygodni leżą już w pudełkach schowane w najdalszym kącie spiżarni, byleby tylko dotrwały do świąt z jak najmniejszymi stratami w ludziach. Teraz w domu roznoszą się zupełnie inne zapachy: czuć świeżo przygotowany barszcz, idealnie doprawiony majerankiem i aromat mandarynek i pomarańczy, który szczególnie w ten czas jest tak intensywny. Czuć goździki, kardamon, miód, imbir i całą resztę, która uwolniła swoje zapachy, kiedy tylko tata zaczął robić świąteczny kompot. Gdzieś w tle czuję przytłumiony zapach zielonej choinki, stojącej przy oknie w salonie, i kominka, w którym z gracją tańczy ogień, jakby cieszył się, że dzisiaj jest wigilia. W kuchni na każdym kroku można znaleźć mak, a w tle lecą najpiękniejsze kolędy. I tak jak co roku podczas tego całego zamieszania, kiedy zmęczona wczorajszym robieniem pierogów do pierwszej w nocy i próbą ratowania talerza, który jednak wolał wylądować w koszu, niż posłużyć za miejsce podania śledzi, z bordowymi od buraków palcami, siadam na chwilę na kanapie w salonie. Patrzę w szafirowe niebo i wydaje mi się, że gdzieś w oddali słyszę cichy głos dzwoneczków, a w górze widzę najbardziej wyczekiwany znak dzisiejszego wieczoru: Pierwsza Gwiazdka.
Uwielbiam ten czas, kiedy spotykamy się przy wigilijnym stole, bierzemy opłatek i składamy sobie życzenia, wierząc, że kiedyś rzeczywiście się spełnią. Kiedy mam masę roboty przed tym uroczystym dniem, bo robię barszcz, pierogi, rybę i makowca, ale robię to z radością, z uśmiechem na twarzy, śpiewając najpiękniejsze kolędy i piosenki świąteczne, mimo że spać pójdę najwcześniej o drugiej. Kocham ten moment, kiedy przychodzi Święty Mikołaj, a wszyscy cieszą się z prezentów i śmieją się, bo dziadek wywinął stary numer, chowając długopis w sześciu pudełkach, włożonych jedno w drugie. Kiedy wspominamy to, co najpiękniejsze w Świętach, narodzenie Jezusa przed dwoma tysiącami lat, i po chwili takiej uroczystej zadumy, przechodzimy na wywołujące wiele emocji tematy polityczne, a babcia wspomina, co to ona robiła „kiedy była w naszym wieku”. Jest tak pięknie i rodzinnie. Jak w prawdziwe święta być powinno.
Powiecie teraz, że święta wcale nie są takie idealne, jak je opisałam. Że zawsze są nerwy, kłótnie o wszystko i o nic, zmęczenie, czasem łzy i smutek. Tak, to prawda. Długo się w sumie nad tym zastanawiałam, myślałam od czego to tak naprawdę zależy, czy u niektórych święta naprawdę nie mogą być radosne. Ale wiecie co, jest jeden szczegół, o który wielu z nas nie dba, a może zapomina. Boże Narodzenie powinno być czasem dobrych uczynków. Czasem, w którym bez względu na pogodę czy nieprzyjemne zdarzenia powinniśmy cieszyć się, że widzimy naszych bliskich, uśmiechać się na myśl o pysznościach, które na nas czekają, na myśl o Dzieciątku, które przyszło na świat tyle lat temu, abyśmy mogli być tu i teraz. Nie siedzieć naburmuszonym przy stole, ale znaleźć w sobie trochę energii i zaśpiewać wspólnie kolędę. Z życzliwym uśmiechem dzielić się miłością i radością z innymi. Dawać od siebie wszystko, nawet jeśli nie mamy niczego.
Ciężko by było pominąć w sztuce wydarzenie, które obchodzone jest od tylu lat praktycznie na całym świecie. Jego przeróżne przedstawienia i interpretacje, ukazujące świąteczne tradycje, Zwiastowanie, jak i samo Narodzenie Jezusa znajdziemy na obrazach tworzonych wiekami przez prawdziwych mistrzów jak i przez zwykłych, nieznanych artystów. Motyw Bożego Narodzenia jest wszędzie: w rzeźbie, witrażach i malarstwie, w Polsce i za granicą, u Makowskiego, Stwosza i Botticelliego, od wczesnego średniowiecza po czasy współczesne. WSZĘDZIE. Najpopularniejszy temat twórczości od wieków. Przeglądając dzieje sztuki i twórczość artystów można powiedzieć, że wyglądało to mniej więcej tak: kiedy artyście brakowało weny i czuł, że czas jego świetności przemija, a siedząc pogrążony w rozpaczy, opróżniał już kolejną butelkę wina, ktoś wyciągał go z dołka słowami „Stary, czego się tak użalasz nad sobą, maluj Zwiastowanie albo święta i wszystko będzie w porząsiu!”. Zapewne tak nie było, ale artyści to specyficzni ludzie, działający pod wpływem emocji, więc kto wie.
Są takie dwa obrazy, zupełnie różne od siebie, powstałe w innym czasie i okolicznościach, ale do których często wracam, a już szczególnie w święta. Kiedy potrzebuje trochę spokoju po całym dniu spędzonym w kuchni i jeszcze raz chcę się zachwycić pięknem przystrojonej choinki, przypominam sobie „Radosne Boże Narodzenie” Viggo Johansena.
Viggo był duńskim artystą, jednym z „Malarzy ze Skagen”, zainspirowanym twórczością impresjonistów, a już szczególnie Moneta. Zachwycał go sposób w jaki mieszane były kolory, dając poczucie lekkości i tworząc idealną grę światła oraz cienia. Kiedy więc wrócił do rodzinnej Kopenhagi z Paryża, po zobaczeniu dzieł swojego mistrza namalował „Radosne Boże Narodzenie”. Uwielbiam obrazy, w których światłocień jest tak idealnie użyty, że wydają się one świeci własnym światłem. Patrząc na dzieło Vigga, czuję zapach świeczek palących się na przystrojonej choince, wydaje mi się, że robi się troszkę ciemniej, jakbym weszła właśnie do pokoju i stojąc w drzwiach oglądała całą scenę. Słyszę radosny śpiew dzieci, które trzymając się za ręce na znak zjednoczenia i pokoju, krążą wokół świecącego się drzewka. Dzięki ciepłej, przygaszonej kolorystyce, robi się tak jakoś miło i przytulnie. Uśmiecham się pod nosem na myśl o dziecięcej radości, najpiękniejszej i najszczerszej ze wszystkich, w której zawarta jest prawdziwa Magia świąt. Dlaczego coraz rzadziej się tak cieszę?
Niektóre obrazy zamiast uspokoić, wyciszyć i dać możliwość spokojnego ich kontemplowania, wywołują emocje i nie pozwalają o sobie zapomnieć. W sumie na pierwszy rzut oka również w „Mistycznym Narodzeniu” Botticelliego nie ma nic specjalnego: w żłóbku leży malutki Jezusek, a przy nim Maryja i przysypiający Józef, są trzej królowie, pasterze, aniołowie, wół i osiołek, którzy przyglądają się całej scenie. Co tu jest takiego nadzwyczajnego? Historia i szczegóły, których nie widać.
Botticelli pod koniec życia tak trochę zdziwaczał. Kiedy pewien dominikanin znany jako Girolamo Savonarola (skazany potem na śmierć za herezję) przybył do Florencji, artysta, jak i wielu innych ludzi, przysłuchiwał się jego porywającym kazaniom opartym na apokalipsie św. Jana. Od słuchania głębokich wywodów kaznodziei poprzewracało mu się trochę w głowie i wszędzie zaczął dostrzegać zło, czekając na rychły koniec świata.
Będąc pod wielkim wrażeniem płomiennych kazań Savonaroli, w 1497 roku spalił część swoich obrazów, a w swojej twórczości postawił na wymowę i duchowość dzieł, rezygnując z estetyki i proporcjonalności. Tak więc próbując zrozumieć i zanalizować „Mistyczne Narodzenie” i cały ten jego mistycyzm, trzeba sięgnąć do Apokalipsy do 11 i 12 rozdziału, jak wskazuje inskrypcja na górze:
„Ja, Alessandro, namalowałem ten obraz pod koniec roku 1500, pośród zamieszek w Italii w połowie czasu po czasie, kiedy spełniała się jedenasta Jana, a za drugiej plagi Apokalipsy, kiedy diabeł został uwolniony na trzy i pół roku. Teraz według dwunastej zostanie związany i ujrzymy go jak na tym obrazie.’’.
Co tu jest nie tak? Zacznijmy od tego, że Botticelli malując to dzieło, myślał o ponownym przyjściu Chrystusa. Ukazywanie aniołów i diabłów obok siebie do tej pory pojawiało się tylko w Sądzie Ostatecznym. Demony chowają się w szczelinach skały pod miejscem narodzenia Jezusa, jakby to wydarzenie przygniotło je i potępiło, a aniołowie i ludzie przekazują sobie znak pokoju. Trochę zalatuje nawiązaniem do Sądu, nie? I być może właśnie w tym tkwi cały mistycyzm obrazu. Podwójne Mistyczne Narodzenie.
Co więcej jest to jedyny olejny sygnowany obraz artysty, w dodatku wykonany na płótnie, a nie klasycznie na drewnie. Mogło to świadczyć o tym, że Sandro wierzył w odnowę swojego miasta i nowy ład religijny, którego Kościół był przeciwnikiem, a obraz na płótnie w każdej chwili mógł być zwinięty i schowany. Botticellim całkowicie zawładnęły wizje Savonaroli, więc „Mistyczne Narodzenie” nie jest dziełem ołtarzowym, lecz przeznaczonym do kontemplacji, zawierającym zagadkowe treści i osobiste przemyślenia malarza.
Święta są raz w roku. Niektórzy czekają na nie z niecierpliwością przez 364 dni, dla innych wydaje się, że znowu przyszły, mimo że niedawno się skończyły. Być może to jedyna okazja w roku, aby spotkać się z bliskimi, posiedzieć razem przy stole, pogadać, powspominać. Dajmy w ten czas coś od siebie. Uśmiechnijmy się i zatrzymajmy na chwilę pośród całego tego zamieszania i pośpiechu codziennego życia.