Zawiodłam się, nie powiem. Mimo że spodziewałam się takiego obrotu sprawy, ta nadzieja, którą Ona zawsze mi dawała, trzymała mnie przy pozytywnym scenariuszu zdarzeń. Liczyłam na to, że jak co roku spotkamy się jeszcze podczas Jej podróży, gdzieś na początku grudnia, usiądziemy w przytulnej kawiarni i pijąc piernikową kawę, zakochamy się po raz kolejny w pierwszym padającym śniegu. Ale nie wyszło tak, jak zawsze. Nie złapałam jej w połowie drogi. Nie opowiedziałam wszystkich moich zmartwień. Miałam za to wrażenie, że cały świat pogrążył się w zimnych barwach (ale nie od śniegu, bo śniegu nie ma), które powoli przenikały też gdzieś głębiej, do serc tych wszystkich ludzi, których mijałam na ulicy. Widziałam twarze bez wyrazu, smutne i zrezygnowane, których właściciele mechanicznie wykonywali wszystkie świąteczne czynności, bardziej z zasady niż z impulsu serca. Czułam, jak ta obojętność chce dotknąć też mnie i panicznie szukałam pocieszenia w Jej oczach koloru nieba, ale Ona nie była w tym roku obok, żeby mnie uspokoić.
Moja Cicha Noc nie przyszła. I nic już nie jest takie samo.
Wielu ludzi zakłada, że Cicha Noc jest tylko raz w roku, w grudniu. Przychodzi, pociesza, rozwesela po czym znów idzie w wielki świat, zostawiając nas na pastwę okrutnego losu codzienności, każąc czekać w męczarniach na następną odległą chwilę oddechu. „W Boże Narodzenie na pewno odpocznę!” powiedział kiedyś każdy z nas, siedząc ledwo przy biurku już w połowie stycznia. Też tak kiedyś robiłam. Całe moje życie opierało się na nieskończonym czekaniu na dwie rzeczy: święta i wakacje, a reszta roku była dość niezidentyfikowana, raczej skupiona wyłącznie na odliczaniu dni do wymarzonego momentu czasu wolnego. Beznadziejny przypadek tak szczerze mówiąc – popada się w błędne koło, koniec końców nie ciesząc się z niczego.
Tylko że w Cichej Nocy nigdy nie chodziło tylko o to, że w domu zapalimy lampki, ubierzemy choinkę, zjemy pierniki. Chodziło o spokój, który jest gdzieś w człowieku, o ten moment, kiedy mogę usiąść na kanapie i mimo wszystkich problemów, rozterek i niejasności powiedzieć sobie, że jest dobrze, że przez chwilę jest okej. Z jakichś dziwnych powodów u niektórych ten spokój jest w stanie ujrzeć światło dzienne tylko między 24 a 26 grudnia (choć czasem i to jest ciężkie). Tylko że Cicha Noc pojawia się w życiu człowieka każdego dnia, mimo że zawsze daje się poznać pod innym imieniem. Jest Pasją, która nadaje życiu nowy sens, Nadzieją, nie pozwalającą się poddać, czy Natchnieniem popychającym w najcudowniejsze zakamarki świata. Święta są tylko jednym z niewielu momentów roku, kiedy przychodzi, aby o sobie przypomnieć i dać do zrozumienia, że cały czas gdzieś jest, czekając na odkrycie. Nie było piękniejszych chwil w moim życiu, niż kiedy udawało mi się z nią spotkać. Była przyjaciółką, taką od serca, na której zawsze mogłam polegać.
Ten grudzień przypomniał mi tylko, jak dawno się z nią nie widziałam.
Ten rok był bardzo intensywny. Wiem, że teraz wszystko jest inaczej. Nie jestem tylko pewna czy świat zmienił się ze mną, czy to ja zmieniłam się ze światem. Ale stało się. Świat, który dzisiaj widzę, nie jest już tym samym, którym był rok temu. Szczerze? Nigdy nie myślałam o nim w ten sposób. Skupiałam się przeważnie na swoich czterech ścianach, nie będąc często w stanie przegonić swoich własnych demonów. Nie bardzo docierało do mnie to, co działo się tysiące kilometrów stąd, choć z perspektywy czasu wiem, że zdarzało się też za rogiem mojego domu. Jest coś takiego w ludziach, że dopóki nie dotknie ich coś osobiście i dogłębnie, nie dotrze to też do nich powaga sytuacji. A wydaje mi się, że im dłużej będziemy ignorować świat, tym dobitniej będzie nam potem o sobie przypominał.
Jak dla mnie, w tym roku nie ma Cichej Nocy. Jest coś takiego, co zakłóca ten wewnętrzny spokój człowieka, stawia go w gotowości i przyprawia o ciągłe troski. Wcale nie chodzi mi o tradycyjną świąteczną kłótnię. Nie chodzi też o to, że kogoś nie ma przy stole, że nie dostałam się na wymarzone studia, ani o tę masę zmartwień, które mogłabym tu jeszcze wymienić. W tym roku nie spadł nawet śnieg i boję się nie tyle o siebie, a o moje dzieci, wnuki i resztę pokoleń, które nigdy go już nie zobaczą (albo nie dożyją). Nie jestem spokojna, bo teraz te jedno puste miejsce przy stole przypomina mi o wszystkich wojnach, chorobach i wszystkich innych okropieństwach i ich ofiarach, które nigdy nie zaznały magii świąt, nie mając nawet możliwości zawalczyć o lepsze życie. Nie jestem spokojna, bo boję się dróg, którymi podąża nasz świat. Boję się o wszystkie dzieci, które osiągają coraz większe sukcesy i coraz mniej wiedzą, co oznacza być szczęśliwym. Boję się o siebie, o swoich przyjaciół i znajomych, bo to my będziemy musieli stawić czoła wyzwaniom, o których nie mamy nawet pojęcia. Nie, nie jestem spokojna, bo mimo małych iskierek nadziei, które są i rosną powoli w siłę, chwilami mam wrażenie, że łatwiej będzie nauczyć wieloryba nie jeść plastiku, niż człowieka nie wrzucać go do morza.
Czy Cicha Noc się obraziła? Może. Może czeka na pierwszy krok, chce zobaczyć postęp, jakąś zmianę, ale nie tylko taką na pozór, a jakąś głębszą, prawdziwą. Nie przyszła, bo sama jest już trochę zmęczona dawaniem nadziei i siły, którą mało który jej posiadacz dobrze wykorzystuje. Może ma świadomość, że ludziom potrzeba teraz czegoś więcej, niż samej wiary w lepsze jutro. Chce nam pokazać, że jeśli sami się za świat nie weźmiemy, to nikt inny się już za to nie weźmie.