Luwr! Żebym to ja potrafiła powiedzieć, ile czasu marzyłam o chwili, w której idąc przez ogrody Tuileries, gdzie sam Claude Monet eksperymentował ze swoimi obrazami, zachwycę się atmosferą wszechobecnej tam zieleni. Kiedy to przechodząc pod triumfalnym łukiem du Carrousel, zatrzymam się i spojrzę w stronę wielkiego, tętniącego życiem miasta miłości, miasta moich marzeń. Potem powoli zbliżę się do wielkiej szklanej piramidy, tej niesamowitej i trochę wyrwanej z kontekstu budowli, która, choć niekoniecznie lubiana przez Francuzów, stała się symbolem Paryża rozpoznawanym na całym świecie. Aż w końcu wejdę do środka i będę mogła w pełni poczuć ten ogrom, tę atmosferę i zgubić się na długie godziny wśród dzieł wielkich mistrzów, poznając przeróżne historie bezgłośnie szeptane przez obrazy i rzeźby ze wszystkich zakątków świata…
Mówią, że pewnych rzeczy trzeba doświadczyć, aby w nie uwierzyć. Kiedy wybrałam się do Luwru, pogoda nie była wybitna. Właściwie to padała niesamowicie irytująca mżawka i było dosyć zimno. Powiem wam jednak, że jak się stoi przed czymś tak wielkim jak Luwr, to nawet ulewa zdaje się być drobnostką. Ok, są zdjęcia w necie, słyszy się relacje odwiedzających, ale tego trzeba doświadczyć na własnej skórze. Zobaczyć szklaną piramidę, ogrody Tuileries i przejść się po głównym dziedzińcu (a to nie lada wycieczka, nie powiem). Luwr na żywo jest… Niesamowity? Imponujący? Ogromny? Ciężko znaleźć dobre słowo. W każdym razie jest to obiekt, który powinien znaleźć się na liście „must see” każdego z nas. Nawet tych, dla których sztuka jest jedną z rzeczy, które lepiej omijać szerokim łukiem.
Do Luwru weszliśmy jednak bocznym wejściem od strony ulicy. Pierwsza myśl po wejściu i obowiązkowym kontrolowaniu? Ludzie potrafią naprawdę różne rzeczy wymyślić, byleby to się sprzedało. Setki figurek „Wenus z Milo” w najróżniejszych rozmiarach, kubki, notesy, długopisy, magnesy i inne tym podobne cuda, nie koniecznie w przystępnej cenie. No ale kto nie chciałby pudełka na okulary z nadrukowanymi oczami Mona Lisy albo błyszczyka z jej tajemniczym uśmiechem? No właśnie!!
Ogólnie rzecz biorąc, Luwr zachwyca i dziwi od samego początku. Tłumy ludzi mówiących we wszystkich językach świata, sklepiki z pamiątkami i przestrzeń, ogromna przestrzeń. Nie mając planu całego budynku, zgubienie się nie jest sztuką. Ale spokojnie, przewodniki po muzeum są dostępne w wielu językach! Niestety chyba zaczęli oszczędzać na papierze. Kiedyś można było dostać plan po polsku, jednak nie zastaliśmy ani jednego, nie wspominając już, że jako wycieczka potrzebowaliśmy 50…
Jak już się ogarnęliśmy i stanęliśmy w grupie, trzeba było zdecydować ile czasu przeznaczamy na zwiedzanie. Ktoś rzucił dwie godziny. Co?!? Artystyczna część mojej duszy doznała szoku. Ja to bym najchętniej cały dzień tu spędziła (i kiedyś tak też zrobię), jednak wytargowaliśmy w końcu trzy godziny. W mojej głowie zaczęły układać się najróżniejsze trasy zwiedzania, obejmujące jak największą ilość dzieł. No nic,pomyślałam, zostało tylko jedno wyjście: trzeba będzie trochę pobiegać.
Wchodzimy do środka. Idę pewnie przed siebie, niecierpliwie stawiając każdy krok. Moja koleżanka nie jest w stanie ani mnie dogonić, ani zatrzymać. Idę, wbiegam na schody i w końcu widzę to, o czym tak długo marzyłam. Tę jedną rzeźbę, która nie wiadomo dlaczego, jest bliższa mojemu sercu bardziej niż „Wenus z Milo”, bardziej niż „Dyskobol” czy „Doryforos”. Ludzie przewijają się obok niej bez przerwy, a ona stoi samotna, na samym szczycie schodów, jakby czekała tam na wrażliwe dusze, szukające rozwiązań dla pytań bez odpowiedzi. Stoi jako drogowskaz dla spragnionych zwycięstwa wojowników. Od zawsze. Na zawsze.
Nike.
Nike z Samotraki.
Kiedy patrzę na dawne dzieła, nachodzi mnie jedna myśl, za każdym razem ta sama. Zawsze czuję wielką ekscytacje i zachwyt, które mieszają się z niedowierzaniem, a w głowie echem odbija się ciche „niemożliwe”.
To, co teraz widzę, zostało stworzone tak dawno temu, w czasach kiedy ludzie nie mieli nowoczesnych technologii i niewiele wiedzieli o świecie. Potrafili jednak stworzyć coś, co stało się dziełem najwyższej klasy. Coś, co w XXI wieku, setki, tysiące lat po ostatnim ruchu wykonanym ręką artysty, jest podziwiane i admirowane, choć stare jak świat. I oczami mojej wyobraźni widzę, jak Fidiasz przejeżdża ręką po kamiennym ciele Doryforosa. Jak nieznany rzeźbiarz z Samotraki z wielką dokładnością, powoli formuje kształt wyniosłej Nike. Jak Leonardo da Vinci delikatnym ruchem pędzla nadaje Mona Lisie tajemniczości. I pomyśleć, że widzę teraz to, co oni widzieli tyle lat temu. Niesamowite. Być tak blisko historii.
I stoi taka Kama. W Luwrze. I patrzy na dzieło nie do opisania, potężne i delikatne jednocześnie. Oczy jej się szklą, jest bliska płaczu. Smutek? Nie. To wzruszenie nad pięknem, którego jej umysł nie jest w stanie pojąć.